Wieczorem 27.06. wyruszyliśmy do “hytta” (prywatny domek w górach), którą udostępnili nam znajomi. Po drodze byliśmy świadkami demontowania starego tartaku:
Hytta leży w południowo-wschodniej części płaskowyżu Hardangervidda. Trochę pobłądziliśmy, bo tu nie ma adresów, he! he!, ale dzięki mapie i fotografiom, mogliśmy rozpoznać właściwy domek. Hytta leży na ok 750 m n.p.m, następne 700 metrów w gore i już jest się na płaskowyżu.
Następne dwa dni padał deszcz, ale bardzo nam to odpowiadało. Napaliliśmy w piecu, bo rano 6 stopni na zewnątrz, a w hyttcie 16. Spanie, czytanie i jedzenie.
30 czerwca – nareszcie przestało lać. Wyprawa do Ånundkleivnuten. Pięknie i trochę księżycowo. Kamyczki, kamyki, kamienie, kamloty i głazy. Strumienie, mokradła, kałuże, stawy i jeziora.
Krajobraz plaski i trochę jednorodny, łatwo się zgubić. Wraz z plecakiem dźwiga człowiek wątpliwości, czy to na pewno właściwy kierunek (nie ma malowanych szlaków).
Masz wrażenie, że góry się tobą bawią dostarczając obrazki znajome, a jednak obce. Hardangervidda nie chce dać się poznać, zaszufladkować wizualnie. Na twoich oczach bawi się w mimikrę, by wciągnąć cię do swojego niecywilizowanego środka. A po co? By pokazać ci, że jesteś tylko materią natury, by odsłonić twoja śmiertelność, by przywrócić cierpienie posiadania ciała. By w pragnieniu wody przypomnieć ci, że tak naprawdę jesteś wędrującym oceanem.
1 lipca. W hyttcie. M na rybach. Trochę słońca do 11.30, a teraz tak jakby na deszcz. Bezwietrznie jak gdyby natura nie mogla się zdecydować czy zapłakać, czy powiać. Zapłakała. M złowił 15 małych pstrągów i jeden duży. Te małe są najsmaczniejsze :o)
2 lipca. Wyprawa w kierunku starej tamy na jeziorze Tessungsjøen (1130 m n.p.m.) i dalej, dalej, gdzie oczy i nogi poniosą. Po drodze dochodzimy do Presteroi. Niesamowitego domu, z innego, minionego świata. Wędrowanie zajęło nam 9 godzin.
3.07. Pada, pada pada. M nie wytrzymał i poszedł na ryby. A ja przeglądam moje zasuszone zbiory roślin (do makro fotografowania i nie tylko). Byłoby fajne znać te magiczne łacińskie nazwy, które z każdej roślinki robią “wip” (bardzo ważną osobę). Hippurius vulgaris (norweski: hesterumpe), Alopecurus aequalis (norweski: vassrevrumpe), eller Erigeron uniflorum (norweski: snøbakkstjerne), lub Potentilla nivea (norweski: snømure). …w następnym życiu…
Odwiedziły na owce:
4.07. Mgła jak rozpylone mleko. Czekamy do 12.00 i postanawiamy pojechać droga, która wznosi się ponad 1000 m, do Gavlen i nad jezioro Sønstevatn. Mieliśmy nadzieje, ze tam mgły nie będzie, ale była i przemieszczała się jak jedwab na wietrze odsłaniając tylko fragmenty. Zaparkowaliśmy samochód i wędrowaliśmy we mgle. Doświadczenie niezapomniane.
5 lipca. Zapowiada się słoneczny dzień. Zabieramy krem do opalania, hi! hi! Wyprawa w kierunku Fiskelaus, dalej Flottetjønni, Snakosflott, Snakos. Najpierw do góry, droga “traktorowa” i zdejmowanie ubrań, bo słońce piekło jak szalone. Gdy weszliśmy na tereny bez drzew, ubrania wróciły do łask, bo wiatr północny i jakiś wściekły. Spod kurtek wystawały nam tylko nosy i oczy. Całe wędrowanie przebiegało w takich warunkach. Wyprawa zajęła nam 11 godzin. Musze przyznać, ze ostatnie dwie godziny myślałam, ze oszaleje z powodu ciągłego wycia wiatru w kapturze goreteksu. Czy ktoś mógłby wyłączyć dźwięk?!! M był bardzo zadowolony – im “gorzej” tym lepiej – czół się jak ryba w morzu. W nagrodę – wspaniały widok 360 stopni ze Snakosflott. W okolicy bardzo dużo porzuconych rogów reniferów.
6 lipca. Dzień w hyttcie. Słońce! Słońce! Słońce! M mówi, ze taka pogoda jest okropnie nudna, szczególnie dla fotografów, ale bierze kamerę i rusza w drogę. Ja odpoczywam, czytam, sortuje rośliny, robię porządki, a potem obiad. Wspaniały prosty dzień.
Odwiedziły nas sarny.
7 lipca. Wyprawa do jeziora Rosjå, zaglądamy do domu Presteroi – czyli powrót do przeszłości, rok 1883. (a moze 1833?) Najpierw do starej tamy, ale tym razem po drugiej stronie strumienia, a potem do pary jezior Ljostjønn i Rosjå. Pierwszy raz w czasie naszego pobytu zrobiliśmy 1,5 godzinną przerwę pod wzniesieniem Ljostjønnbrotet.
8 lipca. Jak ślimaki, pakujemy się i sprzątamy. Nie chcemy wracać. Na 11 dni zapomnieliśmy ten świat zwariowany, który czeka na nas na.p.m.
Trochę to przypomina wyprawę Christophera McCandlessa na Alasce tylko lepiej się kończy.
Mało jest już takich miejc gdzie można odpocząć od ludzi, swiata XXI wieku.
Piękne i dzikie tereny a jednocześnie mroczne i nieodgadnione. Nie czuliście się obserwowani przez skały i wodę?
M widział film o McCandlessie – opowiedział mi. Szansa, ze nasze wędrowanie miałoby się skończyć inaczej była minimalna. Jedzenie i woda w plecaku, do hytty najwyżej 6 godzin drogi. Gdybyśmy musieli upolować renifera, byłby płacz i zgrzytanie zębów. Hardagervidda czasami pochlania turystów, szczególnie zimą. Pod białą powloką śniegu krajobraz jeszcze bardziej się neutralizuje wizualnie. Biała kołdra śniegu wygładza charakterystyczne detale i ujednolica powierzchnie. A gdy przyjdzie załamanie pogody, to tylko się zakopać, albo modlić…
Płaski teren nie sprawia wrażenia, ze jest się obserwowanym przez konkretne góry albo jeziora. Raczej cala Hardangervidda “watching you”. A może kiedyś podrzucicie dzieci rodzinom i przyjedziecie by powędrować i doświadczyć tego spokoju samotności, jaki góry tutaj gwarantują?
Dziękuję za zaproszenie, mam nadzieję, że uda sie to zrealizować zanim zdrowie odmówi posłuszeństwa.
Wróciliśmy z Tatr ale tam spokój dopiero powyżej 2000mnpm gdzie spotkaliśmy się z kozicami.
Tatry – super! Cała piątka? Tyle dobrych, młodych wspomnień zostało w Tatrach.