Tak jak przypuszczaliśmy – jak się nie wyjedzie na Swieta, to się siedzi, je i ogląda telewizję. Udało nam się wyrwać ze szponów konformizmu i pojechać nad ulubione jezioro.

Do jeziora wpada piękny strumień, który wije się po wzniesieniach i toruje sobie droge powalając olbrzymie drzewa.

J postanowił przedostać się na druga stronę. Serce matki łomotało (bo -8 stopni), ale ojciec zapytał, a kiedy ma to zrobić? Jak nie teraz może nigdy. Udało się bez moczenia.

Ale jak wiemy z doświadczenia – jak się wejdzie, przejdzie i przeskoczy to trzeba wrócić, co okazało się nie takie proste. Poszliśmy wzdłuż wspinającego się strumienia, by znaleźć przejście.

Strumień rozgałęzia się, by za chwile połączyć, a potem rozdzielić i spotkać ponownie trochę niżej – fascynujące.
Konkluzja – zawsze warto odwiedzić naturę. Trzeba tylko przezwyciężyć grawitacje, podnieść “pojemnik” załadowany świątecznym jedzeniem, otworzyć drzwi na zewnątrz i ruszać nogami.