Ze wszystkich stron byliśmy bombardowani wiadomością o zaćmieniu księżyca. Az się odechciewa w tym patrzeniu uczestniczyć. A jednak wytrwaliśmy nad jeziorem do obiecanego wniebowzięcia.
Godzina 21.05 – jezioro lustrzane, ale nie ciągnie nas ponownie do wody
Godzina 21.47 siedzimy sobie, patrzymy i postanawiamy pojechać na druga stronę, bo wydaje nam się ze stamtąd będziemy widzieć księżyc. Czekamy, rozglądamy się i ani śladu księżyca, a zaćmienie miało się zacząć 21.52.
Myśleliśmy, ze jedynym wydarzeniem tego wieczoru będzie spotkanie z tym stworzeniem.
Czyli wieczór uratowany, bo takie spotkania to rarytas nie tylko w takie upały.
Godzina 23.08 – jest… jakaś meduza na niebie, bo księżyca to nie przypomina. No ale cieszymy się, ze się pojawił, choć nie tam gdzie “miał”.
Godzina 23.17, cień ziemi zaczyna odsłaniać moon
Godzina 23.26 – prawie polowa odkryta.
No to zaliczone, odhaczone…, ale muszę przyznać, ze wieczór bez księżyca też byłby super wydarzeniem. Śpiew i krzyk nieznanych ptaków, kormoranów, roje ważek, żaba (ropucha?), oraz wymyślanie absurdalnych wytłumaczeń, dlaczego księżyc tak długo się nie ujawniał, a przecież było NAPISANE ze o 21.52. Jak się okazało nie było go widać, bo był wyjątkowo w cieniu, he! he!