Kolejny raz trzeba było dziecko odciąć od komputera i spędzić jakiś czas razem.
Wybraliśmy północno-zachodnia Kretę, ok 25 km od Chani. Czasami media straszyły nas kryzysem w Grecji, a nawet odradzały lot, ale stwierdziliśmy, ze na wyspie powinno byc spokojnie. I tak własnie było. Tylko rozwieszone plakaty namawiające do NIE (OXI) przypominały, ze coś w powietrzu wisi. Jak zwykle sporo czasu spędziliśmy w samochodzie. Przejechaliśmy ok.1000 km.
Zdjęcia z I-Phona – myślę, ze kamera jest coraz gorsza.
Co jakiś czas będę dopisywać komentarze do zdjęć.
OXI – nie
2.07 – przyjazd na miejsce
Mieszkanie (studio) 2 pokoje. Sympatyczne, ale sprzątane powierzchownie. Jak zawsze po kilku dniach przyzwyczailiśmy się do standardów, oprócz jednego – strasznie twarde łózka.
wieczorne wyjście na kamienista plaże, pokryta wiklina a może bambusami?
Wiklina/bambusy wyrzucone przez morze na plaże.
Przez cały pobyt słuchaliśmy greckiej super stacji w samochodzie
3.07. – wyprawa na półwysep Onichas do miasteczka Afrata i na pobliska plaże.
W słońcu 48-50 stopni. Trudno zrozumieć, ze roślinność jest pomimo wszystko tak bujana. Wydaje się ze rośliny walczą o wodę, ale może one maja bardzo długie korzenie, które docierają do głębokich po wiosennych pokładów.
Pierwsza kąpiel na plaży w zatoce Afrata. Ale takie plaże, z parasolami to nie w naszym guście. Przez wiele dni testowaliśmy rożne plaże, ale do tego wrócę.
Po drodze dostrzegliśmy malutka zatokę, zasypana wyrzucanymi na brzeg śmieciami i bambusami. Musieliśmy zbadać osobiście.
Te skały są bardzo ostre, łatwo się zahaczyć… są jak pumeks
kwitnący kaktus
Po drodze, obrazek zanikającej formy transportu. Po jakimś czasie osiołek został załadowany butlami gazowymi. Na nodze miał olbrzymią ranę.
Takich kaplic, utworzonych przy jaskiniach, odwiedziliśmy sporo.
M czekając leniwie na obiad na hamaku w tawernie. W tej samej restauracji zjedliśmy również nasz ostatni obiad, przed odlotem.
4.07. – J+J leniwie, studio i basen. M pojechał w dzikie tereny półwyspu Onichas. wieczorem odkrywanie okolic i szukanie sympatycznej tawerny, aby zjeść obiad.
Typowa, kamienista plaza w tej części Krety. Na takich plażach można było zobaczyć greckie rodziny, odpoczywające po dniu pracy. Turyści na plażach z piaseczkiem…
Kryzys w Grecji na Krecie manifestuje się m.i. wizualnie przez niedokończone inwestycje budowlane.
Obiekt, tuz nad samym morzem – na sprzedaż.
5.07 – wyprawa do Elafonisi – wyjątkowej plaży na lagunie.
Pomimo, ze jest to bardzo popularna plaza, M optymistycznie (jak zawsze) stwierdził, ze jeśli odbijemy od plaży w lewo, albo w prawo, z daleka od ludzkich fok, to na pewno znajdziemy coś bezludnego.
Droga przez tunel, tak wąski, ze na zmianę przepuszczane są samochody jadące w przeciwnych kierunkach.
ok, plaza Elafonisi jest super, ale nie lubimy takich systematycznych fabryk opalających. Trzeba szukać, dalej.
Niestety, tereny dzikie nie oferują żółtego piaseczku, lecz kaktusowate krzaczki i ostre skały z “pumeksu”. Trzeba szukać dalej.
JEST! Cudowna, tylko dla nas “z basenem”. Bezimienna.
Nurkowanie z maska obowiązkowe. Pływanie z rybami nigdy się nie nudzi.
Po drodze tawerna z widokiem na bujną dolinę. Obowiązkowa grecka sałatka. Tajemnicą greckiej sałatki są wspaniale pomidory, ogórki i lokalna oliwa z oliwek + pyszny chleb z oliwą, solą i oregano.
6.07. Wyprawa do Chani – jednego z większych miast, na którego lotnisku wylądowaliśmy. Chania to kontrasty pomiędzy dopieszczonymi turystycznymi zaułkami, a ruinami. Najlepiej nie patrzeć do góry.
Restauracja czeka na turystów.
Piękne turystyczne zaułki w Chani.
Port w Chani
Bardzo stara restauracja w jednym z parków
Toaleta damska w tej samej restauracji
Rynek i bazylika – muszę znaleźć nazwę.
Fikus
Fikus
Kwiaty rosną demokratycznie – wszędzie.
Meczeto-kościół.
Prywatne podwórko z własną kapliczką.
Obiad w portowej restauracji
Pierwszy raz jadłam mątwy. Niestety moje receptory smakowe nie potrafią odróżnić owoców morskich. Mątwy, ośmiornice albo kałamarnice smakują tak samo – smutne.
M zamówił kałamarnice
7.07. Wyprawa do Polyrinia. Wizyta w warsztacie Yorgosa Tsichakis, który tworzy produkty rzem. art. z drzewa oliwkowego. Kąpiel na plaży Phalasarna.
Krajobraz z plantacjami drzew oliwkowych
Widok na kaplice i cmentarz. Weszliśmy na gore, widoczna za kaplica), gdzie znajdują się ruiny hellenistycznych zabudowań. Ślady ludzi na tym terenie maja 3000 lat.
Polirynia – rodzinne grobowce. One świadczą o więziach rodzinnych. Nie ma pojedynczych grobów – każdy należy do jakiejś rodziny i grobowca.
Po drodze spotkaliśmy przywiązanego osła. Wracając napoiliśmy go woda z butelki.
Po drodze weszliśmy do malej kapliczki
Na szczycie
Na szczycie
Na szczycie
Widok ze szczytu na Polyrinia
Malutka tawerna w Polyrinia. Jak zwykle zamówiliśmy grecka sałatke i sok ze świeżych pomarańczy.
Pomimo, ze Polarynia jest miejscem odwiedzanym przez turystów, jak wiele miejsc na prowincji czas się zatrzymał.
Sklepik Yorgosa Tsichakis z rzemiosłem z drzewa oliwkowego.
Sklepik z rzemiosłem z drzewa oliwkowego.
Yorgosa Tsichakis w sklepiku z własnymi wyrobami.
RAKI – (“grecka wodka”) produkowana przez Yorgosa Tsichakis. Czysta i wymieszana z miodem z własnych uli (Rakomelo).
Plaza Phalasarna – kąpiel i słońce do wieczora
8.07 – Półwysep… Wizyta w dwóch klasztorach: Agia Triada i Gourverneto oraz w kaplicy-jaskini. Horafakia. A na końcu na plażę gdzie był filmowany Grek Zorba – Stavros.
Klasztor Agia Triada
Klasztor Agia Triada
Klasztor Agia Triada
Klasztor Agia Triada
W klasztornej piwnicy dojrzewają wina produkcji mnichów.
Do klasztoru Gourverneto nie weszliśmy, bo była sjesta. Poszliśmy ścieżką przez góry do Katholiko – kaplicy przy jaskini.
9.07. – Kissamos, wizyta w Muzeum Archeologicznym, plaża Trachillos.
Kozy to najbardziej popularne zwierzęta domowe – podstawa do produkcji znanego greckiego sera FETA
Taki krajobraz z ulami jest norma.
Miasteczko Kissamos – bardzo grecka estetyka. Tutaj zjedliśmy obiad i poczekaliśmy na zachód słońca.
Kissamos
10.07. – Wyprawa na druga stronę, czyli na południowe wybrzeże do Paleochora.
Paleochora
Kolejna kapliczka w jaskini
12.07. – Spokojny dzień na plaży Rowdoucha, w cieniu, na słońcu i w wodzie. Super kombinacja, gdy 48 stopni pod słońcem.
13.07. – Wizyta w klasztorze (monestery) Gonias, włóczęga po miasteczku Kolimbari, plaża Rowducha i powrót na msze do klasztoru Gonias.
Widok z klasztoru Gonia – czekamy na msze.
klasztor Gonias
Turecka kula armatnia, która utkwiła w murze klasztoru w 1867 roku i dziś świadczy o sile wiary – jak to wytłumaczył nam pewien mnich.
Miasteczko Kolimbari
Powrót na ulubiona plaże z cieniem Rowducha.
A wieczorem obiad w Tawernie, gdzie jedliśmy pierwszy obiad w czasie naszego pobytu.
14.07. – powrót. Samolot był o 19, wiec objechaliśmy półwysep na którym znajduje się lotnisko.
Kawa i lody w bardzo turystycznej miejscowości Marathi.
Nad chłodnym północnym krajobrazie. Z 48 stopni do 19 !!! Brrrrr
Widok na Krete
Widok na Krete
Widok na Krete
No i na północy, wilgotno i ciągle jasno. Słońce ciągle jeszcze zachodzi po 22.00
Szczególnie urzeka ta mała plażyczka z błękitną wodą i bezludna. U nas już nie ma dzikich plaż, tym bardziej tak czystych i dziewiczych. Nawet “Owieczki” są prywatne i opłotowane. Dobrze, że zdążyliście bo może za parę lat Grecja się wyprzeda i wejdzie bezwzględny kapitalizm.
Tak, ja tez mam nadzieje, ze Grecji uda się ocalić to co greckie. Smutne, ze europejskie supermarkety pożerają grecki handel. Luksusowe hotele wysysają drogocenną wodę a najpiękniejsze plaże należą do turystów. Trochę greckosci można doświadczyć na prowincji, np. niektóre tawerny robią jedzenie z własnych upraw i hodowli.