Category Archives: Wypoczynek
Slalom w -16 stopni
Dwa tygodnie temu postanowiliśmy zacząć sezon slalomowy w niedziele 17.stycznia, czyli wczoraj. Od tego postanowienia temperatury spadły do -15. Dzień przed slalomowaniem, w duchu prosiliśmy, aby temperatura na stoku spadła do -20 stopni. W ten sposób moglibyśmy bez utraty honoru wycofać się z postanowienia. Niestety temperatura -16 stopni, zmusiła nas do bycia konsekwentnym. Po drodze obserwowaliśmy termometr w samochodzie: -16, -18, -20, -23!!! Jednak, mimo wszystko żadne z nas nie powiedziało – wracamy. Po 1,5 h dojechaliśmy do Gaustatblikk. Temp -15. Pomyśleliśmy, ze zjedziemy jeden raz i wracamy. Zjazdy rozpoczęliśmy od… kakao…,a potem już nikt nie dałby rady nas ściągnąć ze stoku.
Do zimy trzeba się wspiąć
Odwiedziliśmy znajomych w górach. Po drodze siąpił deszcz, który przy powolnym wznoszeniu się samochodu nad poziom morza zamieniał się w śnieg. I nagle wjechaliśmy w krainę odfarbowaną. Olbrzymia naturalna scenografia otworzyła się by nas wpuścić na scenę.
A w domku TAKA kolacja!
Cale szczęście, ze wszyscy jednomyślnie mieli ochotę pójść na narty!
ALE…. nic nie jest za darmo. Powrot w ciemnościach do zamarzniętego samochodu – nie mogliśmy otworzyć drzwi!
Ratunek w naturze – zawsze warto!
Tak jak przypuszczaliśmy – jak się nie wyjedzie na Swieta, to się siedzi, je i ogląda telewizję. Udało nam się wyrwać ze szponów konformizmu i pojechać nad ulubione jezioro.
Konkluzja – zawsze warto odwiedzić naturę. Trzeba tylko przezwyciężyć grawitacje, podnieść “pojemnik” załadowany świątecznym jedzeniem, otworzyć drzwi na zewnątrz i ruszać nogami.
Bergamo cd.
10 dni w Italii – Bergamo
10 dni w Italii – Przez góry do Bergamo
Ostatnie dwie noce postanowiliśmy spędzić w Bergamo. Stamtąd tez odlatywał nasz samolot powrotny, wiec oszczędziło nam to ok. 2h jazdy, które musielibyśmy pokonać wracając z Bosco Ch. Jednakże zamiast gnać prosto do Bergamo, pojechaliśmy przez góry, zawiłymi drogami przed siebie.
W Bardolino nad jeziorem Garda wypiliśmy kawę, wchłonęliśmy jakieś ciastka. A gdy zobaczyłam przekwitnięte drzewa mimozy nie pozostało mi nic innego (tzn.nic mnie nie mogło powstrzymać) jak pozbierać strączki z nasionami. Nie sądze aby się przyjęły w doniczce, ale warto spróbować. Potem ruszyliśmy do klasztoru Dominikanów Madonna del Flassino.
Piękny klasztor z typowymi krużgankami. Niestety mnisi, prawdopodobnie bez wyrzutów sumienia trzymają w klatce ptaki, w fontannie ryby i żółwie. Największe wrażenie zrobiły na mnie ściany wypełnione udokumentowanymi w formie obrazków podziękowaniami za ocalone życie, np. z wypadków samochodowych. Niektóre zawierały wycinki z prasy z dokumentacją wypadku lub fotografią po np. operacji. Na zdjęciach są ludzie w każdym wieku. Zbliżeń nie będę publikować na tym blogu.
BERGAMO
Bergamo to perełka. Do tego miasta nawet warto się wybrać na długi weekend. “Stare miasto” znajduje się na wzniesieniu i jest otoczone murem obronnym. Nazywa się Citta Alta. Mozna tez wjechać kolejka wyżej na wzniesienie San Vigilio – co zrobiliśmy wieczorem.
Dzień rozpoczęliśmy w muzeum Accademia Carrera. Zarówno mnie jak i M obrazy pochłonęły nas całkowicie. Kupiliśmy książkę i gdy się ja otwiera to jakby się przenosiło w inny świat. Tam własnie znajduje się Sebastian Rafaela.
10 dni w Italii – Wenecja jeszcze raz
Drugi pobyt w Wenecji przeznaczyliśmy na zwiedzanie muzeów. Niestety Bazilikę św. Marka i wjazd na wieże sobie odpuściliśmy z powodu kolejek.
Nagroda była Gallerie Dell´ Accademia. Bylo to dla mnie bardzo duże przeżycie. Może trzeba, jak te obrazy postarzeć się, by moc się z nimi identyfikować?
Po mojej włoskiej “podroży” w Gallerie Dell´ Accademia, dotarliśmy do Domu Peggy Guggenheim, gdzie prezentowane są prace modernistów: Picasso, Rothko, Picabia, Kandinsky, Ernst, Cornell, Braque, Dali… Przejście z XIII w do XX, było traumatyczne. Formalizm w pracach tych ostatnich nie wycisnął ze mnie żadnej łzy. Chłód, próżnia i wacuum – uczucia wcześniej nieznane. Może mi to przejdzie? Może znowu zobaczę sens w czarnym kwadracie Malewicza? A może muszę narodzić się od nowa?
10 dni w Italii – Mantua (Mantova)
Dzień 7
Właściciel mieszkania, które wynajmowaliśmy w Bosco Ch. polecił nam Mantuę. Mantua przywitała nas targiem na placu Sordello. Chaotyczny/swojski widok zasłaniał uroki placu i nie można było tak naprawdę doświadczyć jego uroków. Targ jednak trwał bardzo krotko, i gdy wychodziliśmy z kilkugodzinnej trasy w Palazzo Ducale i muzeum w Castello di San Giorgio, z rynku zniknęły stragany, a po bruku uwijali się ludzie zamiatający trudny do oczyszczenia bruk. Z kamienic wypłynęły na plac stoliki kawiarni.
Niestety Mantua nie zrobiła na nas dużego wrażenia, ale myślimy, ze powodem jest niedotarcie do wszystkich ciekawych miejsc. Mieliśmy mało czasu i zapału, bo myśli przeniosły się znowu do Wenecji, do której mieliśmy pojechać jutro – a to oznaczało pobutkę o 6.00.
Bazylika St. Andrea:
10 dni w Italii – Wenecja
Dzień 4. Doradzono nam dojazd do Wenecji pociągiem, ale nas to nie przekonywało. Samochodem zaoszczędziliśmy czas. M znalazł mały port na mapie: Fusina, tam zaparkowaliśmy samochód i popłynęliśmy łodzią do Wenecji (ok.25 min), do portu przy kościele Gesulti. Byliśmy bardzo zadowoleni z tego rozwiązania. W ten sam sposób dotarliśmy na wyspę dwa dni później.
Pierwszego dnia, z założenia, włóczyliśmy się po mieście, bo miasto to jakby trójwymiarowy obraz, muzeum samo w sobie. Czasami weszliśmy do jakiego kościoła lub na wystawę należącą do Biennale w Wenecji. Kilka zdjęć:
W Wenecji rzemiosło kwitnie, a na wystawach sklepowych można zobaczyć bardzo ciekawe, albo dziwne rzeczy:
10 dni w Italii – Werona
Niestety skomplikowane jest szukanie odpowiednich zdjęć, bo iPhone i iPad, na których mam zdjęcia przestały współpracować z PC. Dlatego najpierw wrzucę zdjęcia, a potem będę porządkować i podpisywać.
Dalszy ciąg Museo di Castelvecchio w Weronie.
Dom nieszczęśliwej miłości. Właściwie nie mieliśmy zamiaru tam dotrzeć, ale było po drodze – Dom Juli Cassa di Giulietta. Oczywiście dom nie jest miejscem gdzie Shacespeare umieścił swoja historie, ale wszystko wskazuje na to, ze spełnia on wyjątkowa role. Ludzie z całego świata przyjeżdżają tu by prosić Julie o miłość. Mur wejściowy zasypany jest prośbami i listami do Julii. Wnętrza domu są jakby scenografią, pozostałą po ostatnim przedstawieniu. Wszystko jest fikcją, a jednak jak religia wypełnia tęsknoty ludzi i daje nadzieje. To miejsce daje ludziom to czego, żadne muzeum dać nie może, dlatego zawsze w nim pełno ludzi.
Chiesa di S.Anastasia (Kościół Sw. Anastazji) 1260 – włoski gotyk.
Wieczorem obiad w Ristorante – Kościele Sw. Mateusza! Losy tego kościoła są bardzo nietypowe. Był wojskową pralnią w czasie 1 wojny światowej, magazynem, warsztatem produkującym dywany.
Mijaliśmy przybyłe tego lata borówki i jagody
Wydarzenie – cała 3 na wycieczce, czyli junior tez. Trzeba wykorzystać ostatnie dni słońca, zanim pokryją nas ciągnące się tygodniami deszcze.
W tym roku obrodziły jagody i borówki. Pierwsze zapasy w zamrażalniku i z pewnością wystarczające, ale gdy się przechodzi obok zasypanych na czerwono i fioletowo krzaczkach to serce ściska, ze śnieg zadusi takie skarby.
Spóźniłam się – Nenufary już wchłonięte przez staw.
Kreta lato 2015
Kolejny raz trzeba było dziecko odciąć od komputera i spędzić jakiś czas razem.
Wybraliśmy północno-zachodnia Kretę, ok 25 km od Chani. Czasami media straszyły nas kryzysem w Grecji, a nawet odradzały lot, ale stwierdziliśmy, ze na wyspie powinno byc spokojnie. I tak własnie było. Tylko rozwieszone plakaty namawiające do NIE (OXI) przypominały, ze coś w powietrzu wisi. Jak zwykle sporo czasu spędziliśmy w samochodzie. Przejechaliśmy ok.1000 km.
Zdjęcia z I-Phona – myślę, ze kamera jest coraz gorsza.
Co jakiś czas będę dopisywać komentarze do zdjęć.
2.07 – przyjazd na miejsce
3.07. – wyprawa na półwysep Onichas do miasteczka Afrata i na pobliska plaże.
4.07. – J+J leniwie, studio i basen. M pojechał w dzikie tereny półwyspu Onichas. wieczorem odkrywanie okolic i szukanie sympatycznej tawerny, aby zjeść obiad.
5.07 – wyprawa do Elafonisi – wyjątkowej plaży na lagunie.
Pomimo, ze jest to bardzo popularna plaza, M optymistycznie (jak zawsze) stwierdził, ze jeśli odbijemy od plaży w lewo, albo w prawo, z daleka od ludzkich fok, to na pewno znajdziemy coś bezludnego.
Po drodze tawerna z widokiem na bujną dolinę. Obowiązkowa grecka sałatka. Tajemnicą greckiej sałatki są wspaniale pomidory, ogórki i lokalna oliwa z oliwek + pyszny chleb z oliwą, solą i oregano.
6.07. Wyprawa do Chani – jednego z większych miast, na którego lotnisku wylądowaliśmy. Chania to kontrasty pomiędzy dopieszczonymi turystycznymi zaułkami, a ruinami. Najlepiej nie patrzeć do góry.
7.07. Wyprawa do Polyrinia. Wizyta w warsztacie Yorgosa Tsichakis, który tworzy produkty rzem. art. z drzewa oliwkowego. Kąpiel na plaży Phalasarna.
8.07 – Półwysep… Wizyta w dwóch klasztorach: Agia Triada i Gourverneto oraz w kaplicy-jaskini. Horafakia. A na końcu na plażę gdzie był filmowany Grek Zorba – Stavros.
Do klasztoru Gourverneto nie weszliśmy, bo była sjesta. Poszliśmy ścieżką przez góry do Katholiko – kaplicy przy jaskini.
9.07. – Kissamos, wizyta w Muzeum Archeologicznym, plaża Trachillos.
10.07. – Wyprawa na druga stronę, czyli na południowe wybrzeże do Paleochora.
12.07. – Spokojny dzień na plaży Rowdoucha, w cieniu, na słońcu i w wodzie. Super kombinacja, gdy 48 stopni pod słońcem.
13.07. – Wizyta w klasztorze (monestery) Gonias, włóczęga po miasteczku Kolimbari, plaża Rowducha i powrót na msze do klasztoru Gonias.
Powrót na ulubiona plaże z cieniem Rowducha.
A wieczorem obiad w Tawernie, gdzie jedliśmy pierwszy obiad w czasie naszego pobytu.
14.07. – powrót. Samolot był o 19, wiec objechaliśmy półwysep na którym znajduje się lotnisko.
Na stoku, pierwszy raz tej zimy
Święta w Pueblo Acantilado
Święta w Pueblo Acantilado, Hiszpania 18-30 grudnia.
Pierwszy raz postanowiliśmy spędzić Święta inaczej. Dla mnie była to ucieczka on gotowania. Dla nas wszystkich od objadania się, chociaż muszę przyznać, ze w czasie Świat restauracje miały całościowe meny, czyli 5-7 zakąsek, danie główne oraz deser. Za każdym razem wychodziliśmy objedzeni, a ze obiad jada się tu po godz. 19.00 lub 20.00 noce były fatalne! Pomimo, ze mieszkaliśmy w miejscu wypoczynkowym, nie potrafiliśmy usiedzieć na miejscu, przejechaliśmy ponad 1000 km!
Pueblo Acantilado to mini-miasteczko hotelowe, zawieszone na stromej skarpie.
Pueblo Acantilado leży ok. 22 km. na północ od Alicante. Do Alicante dotarliśmy kilka razy. M. innymi “wdrapaliśmy się” windą na gore Monte Banacentil, gdzie znajduje się zamek St Barbara. Wspaniały widok na Alicante. Z Wiki: “Zamek znajduje się na wysokości 166 m n.p.m., na nagiej, jasnej skale. Początki założenia sięgają prawdopodobnie IX wieku, a nazwa może wywodzić się z arabskiego Banu-lQatil, czyli małżowina uszna (kształt góry).”
Pojechaliśmy tez do Guadalest: “Little of the castle of San Jose (Saint Joseph) remains. It can be seen at the highest point of the cliff towering over the old walled town. The castle was very important due to its strategic situation. It was originally constructed in the 12th century, was reformed in the 15th and in 16th centuries, was practically leveled by an earthquake in 1644. The 1644 and 1748 earthquakes and the bomb attack in 1708 in the Succession War were responsible for its destruction. The Alcozaiba fortress is an 11th century fortress built by the Moors. It is located on the property of the Orduña House. Today all that is left is a restored tower.” (http://www.guadalest.eu/buildings-castles/alcozaiba-san-jose.htm)
Wyprawa do Port del Calp i wejście na gore Penyal de Ilfach, 332 m. Bardzo stromy klif, nie udało nam się wejść na gore, bo było bardzo ślisko, ale widok tak czy inaczej fantastyczny! Miło tez wiedzieć, ze przed nami tym szlakiem szedł pan Hemingway.
Wyprawa do Elche. Miasto słynie z Ogrodu palmowego El Huerto del Cura, gdzie znajduje się bardzo specjalna palma Imperial Palm. Jest to palma, która wypościła nowe pędy zbyt późno i wyrosły z matki zbyt wysoko. Matka dostarcza pokarm tym siedmiu “darmozjadom” od 165 lat,he! he! Cytuje ze stron ogrodu: This rare specimen of Palm Tree is the main reason for the popularity of the Huerto del Cura. Its name comes from the Empress Elisabeth of Austria (“Sissi”), to which Chaplain Castaño dedicated when she visited the orchard in 1894. A memory of this visit also lies in the bust of the Empress situated at the north wing of the Imperial Palm Tree.
The Imperial Palm Tree is approximately 165 years old. Far from being old, it is in its prime if we bear in mind that palm trees live without many problems for more than 200 years.
Its value as a botanical phenomenon lies in the fact that it deceives the laws of biology:
– The shoots of this specimen of palm tree generally develop at the base of the tree, when it is between 10 and 15 years old, however in this case they were formed when the father palm tree was more than 60 years old and at a very uncommon height of 2 metres, very far from the roots, where there is less sap.
– The palm tree has a large number of shoots (7) and has developed in perfection and symmetry.
– The children palm trees have acquired a colossal size after more than 130 years, feeding off the sap that comes from the central father palm tree.
Shortly before 1900, Chaplain Castaño set up a support to avoid that the weight of the children palm trees made them pull apart from the father palm tree. Currently, this formidable candelabra tree with 8 arms weighs more than 8 tons, measuring 17 metres in height. Some of the children palm trees have lost part of the harmony that they once had, but its grandeur and nobility remain indisputable.
(http://jardin.huertodelcura.com/en/la-casa/)
Wprawa do Althea: takie sobie przeciętne miasteczko w Valencji.
Wycieczka do Alcoy, rezerwatu i Santuar de la Font Roja.
Po drodze zatrzymujemy się na cmentarzu. Bardzo zadbany i oczywiście dla nas bardzo inny.
Wieczorem, po zjedzeniu olbrzymiego obiadu dotarliśmy do Alcoy.
Kilka zdjec z Alicante: (wszystkie zdjecia robione iPhonem – przykre, ale zrobiłam sie leniwa jesli chodzi o dzwiganie lustrzanki…)