Ostatnie dwie noce postanowiliśmy spędzić w Bergamo. Stamtąd tez odlatywał nasz samolot powrotny, wiec oszczędziło nam to ok. 2h jazdy, które musielibyśmy pokonać wracając z Bosco Ch. Jednakże zamiast gnać prosto do Bergamo, pojechaliśmy przez góry, zawiłymi drogami przed siebie.
W Bardolino nad jeziorem Garda wypiliśmy kawę, wchłonęliśmy jakieś ciastka. A gdy zobaczyłam przekwitnięte drzewa mimozy nie pozostało mi nic innego (tzn.nic mnie nie mogło powstrzymać) jak pozbierać strączki z nasionami. Nie sądze aby się przyjęły w doniczce, ale warto spróbować. Potem ruszyliśmy do klasztoru Dominikanów Madonna del Flassino.
Piękny klasztor z typowymi krużgankami. Niestety mnisi, prawdopodobnie bez wyrzutów sumienia trzymają w klatce ptaki, w fontannie ryby i żółwie. Największe wrażenie zrobiły na mnie ściany wypełnione udokumentowanymi w formie obrazków podziękowaniami za ocalone życie, np. z wypadków samochodowych. Niektóre zawierały wycinki z prasy z dokumentacją wypadku lub fotografią po np. operacji. Na zdjęciach są ludzie w każdym wieku. Zbliżeń nie będę publikować na tym blogu.
Bergamo to perełka. Do tego miasta nawet warto się wybrać na długi weekend. “Stare miasto” znajduje się na wzniesieniu i jest otoczone murem obronnym. Nazywa się Citta Alta. Mozna tez wjechać kolejka wyżej na wzniesienie San Vigilio – co zrobiliśmy wieczorem.
Dzień rozpoczęliśmy w muzeum Accademia Carrera. Zarówno mnie jak i M obrazy pochłonęły nas całkowicie. Kupiliśmy książkę i gdy się ja otwiera to jakby się przenosiło w inny świat. Tam własnie znajduje się Sebastian Rafaela.
Drugi pobyt w Wenecji przeznaczyliśmy na zwiedzanie muzeów. Niestety Bazilikę św. Marka i wjazd na wieże sobie odpuściliśmy z powodu kolejek.
Nagroda była Gallerie Dell´ Accademia. Bylo to dla mnie bardzo duże przeżycie. Może trzeba, jak te obrazy postarzeć się, by moc się z nimi identyfikować?
Po mojej włoskiej “podroży” w Gallerie Dell´ Accademia, dotarliśmy do Domu Peggy Guggenheim, gdzie prezentowane są prace modernistów: Picasso, Rothko, Picabia, Kandinsky, Ernst, Cornell, Braque, Dali… Przejście z XIII w do XX, było traumatyczne. Formalizm w pracach tych ostatnich nie wycisnął ze mnie żadnej łzy. Chłód, próżnia i wacuum – uczucia wcześniej nieznane. Może mi to przejdzie? Może znowu zobaczę sens w czarnym kwadracie Malewicza? A może muszę narodzić się od nowa?
Dzień 7
Właściciel mieszkania, które wynajmowaliśmy w Bosco Ch. polecił nam Mantuę. Mantua przywitała nas targiem na placu Sordello. Chaotyczny/swojski widok zasłaniał uroki placu i nie można było tak naprawdę doświadczyć jego uroków. Targ jednak trwał bardzo krotko, i gdy wychodziliśmy z kilkugodzinnej trasy w Palazzo Ducale i muzeum w Castello di San Giorgio, z rynku zniknęły stragany, a po bruku uwijali się ludzie zamiatający trudny do oczyszczenia bruk. Z kamienic wypłynęły na plac stoliki kawiarni.
Niestety Mantua nie zrobiła na nas dużego wrażenia, ale myślimy, ze powodem jest niedotarcie do wszystkich ciekawych miejsc. Mieliśmy mało czasu i zapału, bo myśli przeniosły się znowu do Wenecji, do której mieliśmy pojechać jutro – a to oznaczało pobutkę o 6.00.
Bazylika St. Andrea:
Dzień 4. Doradzono nam dojazd do Wenecji pociągiem, ale nas to nie przekonywało. Samochodem zaoszczędziliśmy czas. M znalazł mały port na mapie: Fusina, tam zaparkowaliśmy samochód i popłynęliśmy łodzią do Wenecji (ok.25 min), do portu przy kościele Gesulti. Byliśmy bardzo zadowoleni z tego rozwiązania. W ten sam sposób dotarliśmy na wyspę dwa dni później.
Pierwszego dnia, z założenia, włóczyliśmy się po mieście, bo miasto to jakby trójwymiarowy obraz, muzeum samo w sobie. Czasami weszliśmy do jakiego kościoła lub na wystawę należącą do Biennale w Wenecji. Kilka zdjęć:
W Wenecji rzemiosło kwitnie, a na wystawach sklepowych można zobaczyć bardzo ciekawe, albo dziwne rzeczy:
Niestety skomplikowane jest szukanie odpowiednich zdjęć, bo iPhone i iPad, na których mam zdjęcia przestały współpracować z PC. Dlatego najpierw wrzucę zdjęcia, a potem będę porządkować i podpisywać.
Dalszy ciąg Museo di Castelvecchio w Weronie.
Dom nieszczęśliwej miłości. Właściwie nie mieliśmy zamiaru tam dotrzeć, ale było po drodze – Dom Juli Cassa di Giulietta. Oczywiście dom nie jest miejscem gdzie Shacespeare umieścił swoja historie, ale wszystko wskazuje na to, ze spełnia on wyjątkowa role. Ludzie z całego świata przyjeżdżają tu by prosić Julie o miłość. Mur wejściowy zasypany jest prośbami i listami do Julii. Wnętrza domu są jakby scenografią, pozostałą po ostatnim przedstawieniu. Wszystko jest fikcją, a jednak jak religia wypełnia tęsknoty ludzi i daje nadzieje. To miejsce daje ludziom to czego, żadne muzeum dać nie może, dlatego zawsze w nim pełno ludzi.
Chiesa di S.Anastasia (Kościół Sw. Anastazji) 1260 – włoski gotyk.
Wieczorem obiad w Ristorante – Kościele Sw. Mateusza! Losy tego kościoła są bardzo nietypowe. Był wojskową pralnią w czasie 1 wojny światowej, magazynem, warsztatem produkującym dywany.
Coś nas gna. Coś wytrąca nas z orbity spokojnego, bezpiecznego, ale zrutynowanego życia. Jeszcze tyle świata do zobaczenia…, jakby “tam”, w nieznanym, były wszystkie odpowiedzi. Jakby “tam” dusza mogła zaznać spokoju. Przedłużanie życia poprzez jego zapełnianie impresjami po brzegi. I choćby nie wiem ile zobaczyć, przeczytać i wysłuchać, niedosyt jakiś ściska gardło i znowu trzeba gdzieś wyruszyć.
Goethe pisze w Podroży włoskiej – “Ale trzeba się wziąć w karby, przecież tu, jak zawsze zresztą, znajduje to, przed czym uciekam, w stałym sąsiedztwie z tym czego szukam” 1749
Tym razem Italia – Wenecja, Werona, Bergamo, Mantua i góra Mont Baldo (1582 m n.p.m.) 1300 km samochodem i jakby tyle samo pieszo – od rana do wieczora.
TO BYŁA WSPANIAŁA PODROŻ – wycisnęła łzy na widok obrazów Belliniego, Tycjana, Rafaela, Montegna. Dziwne przeżycie, tylko natura jest w stanie zrobić na mnie takie wrażenie. Chyba się starzeje, powracam do przeszłości sztuki jakby tam znajdowało się jej niewinne dzieciństwo. I ten czas, czas, którym każdy obraz emanował, czas powolnego powstawania – po jednej komórce, jak skomplikowany organizm.
17 września 1749 roku Goethe napisał: “Nie po to wybrałem się w tą cudowna podroż, by sam siebie okłamywać, lecz by lepiej siebie poznać w oglądanych przedmiotach”.
Obraz Rafaela “Św. Sebastian” (1520) – stał się studnią na której dnie można zobaczyć własną duszę. Fotografia to kiepski substytut – wymazuje czas, zamienia obraz w jeden klik.
Postaram się dopisywać – po trochu – po wolnemu – tak by nie odstraszyć wrażeń delikatnych, do których dociera się na palcach. By ich nie zadeptać marszem cyfrowym internetu.
——————————————————————————————————
Wylądowaliśmy późno w Bergamo. Odebraliśmy samochód i 100 km do Verony, a potem 33 km do malutkiej miejscowości Bosco Chisanowa – 1100 m n.p.m. Pierwszego dnia włóczyliśmy się po okolicy, dosypialiśmy i włóczyliśmy ponownie. Była mgła i 11 stopni.
Po południu wyszło słońce. Dotarliśmy do pięknego cmentarza.
Dzień drugi – poprzez góry, serpentynami do sanktuarium Madonna della Corona (XIII wiek), “wmontowanego” w skałę.
Potem pojechaliśmy do Malcesine, aby wjechać Funivą, czyli kolejką linową, na jeden ze szczytów gór Mont Baldo. Musze przyznać, ze Bylo to doświadczenie bardzo specjalne. Ilość ludzi patrzących w niekończącą się dal stworzyła atmosferę oczekiwania. Tak jakby miał przylecieć jakiś “obiecany” statek kosmiczny i zabrać wszystkich do raju.
Postanowiliśmy wracać również przez góry, ale inną drogą. Najpierw do kolorowego miasteczka Torbole nad jeziorem Garda. Dalej Loppio, Mori, Chizzada, St.Lucio i w ciemnościach do prawdziwej perełki – Ala. Tam wchłonęliśmy pizze i przez Peri, serpentynami do Selvereccilia i do Bosco Ch.
Dzień trzeci – Werona.
W Weronie dużo sobie obiecywaliśmy po Arenie. z 1 wieku. Drugiej co do wielkości po Coloseum w Rzymie. Goethe był zachwycony, ale to było 229 lat temu. Z powodu przygotowywania scenografii dla opery, częściowo była zamknięta. Załączam zdjęcia – bez komentarza.
Zamek z 1354 r, w którym znajduje się muzeum Museo di Castelvecchio.
J dzielnie wędrował po niekończących się pokojach, wypełnionych obrazami włoskich mistrzów i wgryzał się w angielskie teksty opisujące obrazy.
Wjechaliśmy na wierze: Torre al Palazzo della Ragione. Werona z perspektywy 360 stopni.