Powrót z południa na północ w zimie to przejście kontrastowe i niezbyt przyjemne, ale lot samolotem, choć całościowo nudny ma swoje zalety i widokowe perełki.
A TO NAS PRZYWITAŁO NA LOTNISKU!
Casares – jedziemy…jedziemy…jedziemy. Zaczynamy wątpić, bo po co jechać tak daleko ostatniego dnia? Pochmurnie i deszczowo. Kolejne słodkie, białe miasteczko na skarpie w deszczu? Ale zawracać? Jedziemy…i dojeżdżamy do miasta sępów i orłów…
Spotkanie niesamowite. Weszliśmy na skarpę gdzie były ruiny starego zamku. Ptaki latały nad naszymi głowami w stadach po kilkadziesiąt sztuk. Gdy wymachiwałam rekami przylatywały i zawisały nad nami. Tego dnia nie zapomnimy – spotkanie z inna planetą.
No i muszę dołożyć rośliny – to jest silniejsze ode mnie
Cmentarze to miejsca, które opowiadają historie o ludziach, ale innym jerzykiem.
Postanowiłam zrobić oddzielna stronę, bo łatwiej będzie znaleźć, gdy mi będzie potrzebna na zajęcia. Niewidzialne kobiety surrealizmu to mój tytuł. Wystawę nazwano: “We are Completely Free. Women Artists and Surrealism”. (“Jesteśmy kompletnie (całkowicie) wolne. Kobiety artystki i surrealizm”.)
The End
Mieliśmy jechać do Cordoby, ale to zabrałoby bardzo dużo czasu. Ponad 2 h w jedna stronę. Pojechaliśmy do Malagi. Jednym słowem – musimy pewnego dnia, w przyszłości mam nadzieje niedalekiej, pojechać specjalnie do Cordoby.
Odwiedziliśmy muzeum Picassa. M był pod wrażeniem – super, ja niestety, może dlatego, ze widziałam dużą kolekcje w Barcelonie, albo ze jestem kobietą (he! he!). Reaguje alergicznie na kobiety bez imion, jak obiekty: “Kobieta siedzącą”, “Kobieta przy oknie”, “Kobieta w niebieskim”, brakuje tylko “kobiety wścieklej”!
Ale… była tez wystawa “niewidzialnych” kobiet surrealizmu! I to już inna historia, bardziej głęboka i psychologicznie ludzka… Nie mówiąc o surrealistycznym filmie kobiety, który powstał 2 lata przed “Psem andaluzyjskim” Luisa Buñuela.
Apropos – Picassa nie wolno fotografować!
Jak zwykle trafiamy na kościół, i nas wciąga, he! he!
Jedziemy do parku Le Torcal Park Naturel. Na początku szybkimi drogami, a potem serpentynami w gore. Z daleka widzieliśmy olbrzymi, szary masyw z “najeżonym” grzbietem, ale wydawał nam się zbyt duży na to co oczekiwaliśmy zobaczyć. Okazało się, ze samochodem wjeżdża się prawie na samą grań, a trasy przebiegają miedzy poszarpanymi fragmentami skal grzbietu. Fascynujące formacje, pozornie jednakowe. Surrealistyczne kulisy, nic dziwnego, ze tu kręcono science fiction filmy. Nie chciało nam się opuszczać tego dziwnie pięknego miejsca. To był bardzo udany dzień, słońce i bezwietrznie. Szliśmy powoli, jak kosmonauci po nieznanej planecie, a przecież to nasza planeta! Zastaliśmy tez odpoczywająca rodzinę kozic Capra pyrenica. Samica z 3 młodymi i samiec 10 m dalej na wzniesieniu. Nad głowami szybowały orły, a może sępy? To dwa, to trzy, a czasami pięć. Dla takich dni warto istnieć. Pachniało kościelnym kadzidłem(?)
Ktoś mi powiedział, ze przesadzam z ilością zdjęć – pewnie racja. Postaram się ograniczyć, ale to strasznie trudne i decyzje pochłaniają czas.
Ale skąd to się wzięło? Plansze bardzo prosto to wytłumaczyły, a ja poczułam się zarówno jakbym narodziła się przed chwilą, żyję już 1 sekundę, a w dodatku jestem wielkości bakterii.
Bilety do Alhambry zamówiliśmy przed wyjazdem, bo wpuszczają ograniczoną liczbę turystów. Myślę, ze nie było dużo ludzi, ale nie mogę sobie wyobrazić zwiedzania w sezonie, albo przy 40 stopniach C. A myśmy doświadczyli rankiem Alhambrę przy 4 stopniach. Dopiero o 14.00 zrobiło się słonecznie.
Hiszpanie mówią – “Kto nie widział Grenady ten nie widział nic”. Chyba własnie maja na myśli Alhambrę.
Pozwolę sobie wkleić opis z Wiki, bo po co mam opisywać coś co jest opisane wszerz i wzdłuż
——————————————————————————————————————–
Alhambra (arab. الحمراء al hamra, dosł. „czerwona”) – warowny zespół pałacowy w Grenadzie w andaluzyjskim regionie Hiszpanii, zbudowany w latach 1232–1273 i rozbudowywany do XIV wieku[1]. Jej rozbudowa trwała za panowania emirów z dynastii Nasrydów – Jusufa I i Muhammada V[2]. Alhambra była twierdzą mauretańskich kalifów.
Zabytek arabskiego budownictwa w Europie. Składa się z pałacu z kilkoma dziedzińcami i dekorowanymi salami, Alkazaby, Generalife – letniej rezydencji z ogrodami oraz z samych ogrodów znajdujących się na całym wzgórzu. Wewnątrz jest Patio de los Leones (podwórze lwów) z wodotryskiem opartym na 12 lwach; do dziedzińca tego przylegają 4 sale: jedna z nich, Sala de las Dos Hermanas (sala dwóch sióstr), zwana tak z powodu dwóch jednakowych płyt marmurowych w podłodze. Dziedzińce okolone cienistymi kolumnami; wiele chłodnych zakątków, ogródki z płynącą wodą, na zewnątrz zaś balkony, z których roztaczają się widoki[3]. Ornamenty przedstawiają wersety Koranu[4].
Alhambra była ostatnim punktem oparcia Arabów w Hiszpanii. Do roku 1492, w którym została zdobyta, była siedzibą emirów Grenady. Przez długi czas służyła za więzienie, później (w XIX w.) została odbudowana z zachowaniem pierwotnego stylu[3].
Proporcje elementów twierdzy opierają się następującej zależności matematycznej. Podstawą wszystkich elementów (budynków, elewacji) jest kwadrat oraz kolejno tworzone prostokąty o podstawie równej bokowi kwadratu i wysokości równej przekątnej poprzedniej figury. Wysokości kolejnych figur tworzą wtedy ciąg
Dzis w nocy wiatr wiał jakbyśmy byli pod namiotem na 3 tys. (choć nie wiem jak jest na 3 tys.) Prawdziwa sztormowa pogoda z deszczem. Szybko zakupy i do mieszkania.
Dzień na planowanie, etc, bo jutro do Alhambry.
Jak zwykle oglądamy program o Flamenco w TV Andalucia.
http://www.canalsur.es/tv_directo-1193.html
Tego dnia w wiadomościach pokazywali szkody jakie zrobił sztorm.
No to budzimy się na nowym miejscu – strasznie twarde łózka! Ciepło i nowocześnie. Luksus – 2 łazienki, dwie sypialnie. Wydaje nam się, ze tu nie pasujemy, ze taki “kontrolowany”, sterylny styl, który mógłby być gdziekolwiek w Europie, nas nie pociąga. Ale… dobrze wiemy, ze jeszcze jeden tydzień w hiszpańskim zimnym domu na wsi i uciekalibyśmy, aż by się kurzyło. Ten dzień spędziliśmy bardzo egzotycznie. Nie chciało nam się jechać do dużego miasta (Malagi) i postanowiliśmy zobaczyć coś w Banalmadena.
Najpierw ekscentryczny “zamek” zbudowany w hołdzie Kolumba, z wymieszanymi stylami, trochę kitschu nie zaszkodzi, a ze piękna pogoda cieszyły się nasze serca 🙂 Potem największa w Europie Stupa buddyjska Oświecenia i na deser, który trwał kilka godzin olbrzymie terrarium, z żywymi egzotycznymi motylami, ptakami, iguana i jednym kangurem. Czy mu jesteśmy w Hiszpanii?
Castillo de Colombares Biedne rośliny…
Kwiat jakiejś palmy A to Meczennica czyli Passion flower. I nic nie byłoby specjalnego gdyby nie wielkość kwiatów – prawie 2x większe od tych jakie rodzi w doniczce.
Czas na Stupę Oświecenia z freskami ilustracyjnymi życie buddy:
DESER: Mariposario de Banalmadena czyli “motylarium”(?) Sztuczny raj, gdzie motyle manewrują miedzy turystami. Przedsmak filmowania i fotografowania programów przyrodniczych – uganianie się za motylami, by kolejny raz “sfotografować” poza kadrem. Takk czy inaczej radość nieopisywalna kontaktu z innym światem. No i egzotyczne rośliny z którymi każde spotkanie jest silnym doświadczeniem, przynajmniej dla mnie.
Dużym przeżyciem jest oczekiwanie i uczestniczenie w wykluwaniu się nowego motyla, nie mówiąc o zaobserwowaniu pierwszego lotu motyla “w ten sztuczny świat”. świat, któremu musi przekazać geny i wszystko po to, aby i po trzech tygodniach umrzeć gdzieś wśród roślinności, a potem stać się souvenirem w tutejszym sklepiku.
Jemy pierwsze dobre Tapas. Na ścianie restauracji wisiał bardzo dziwny “przedmiot”. Zapytaliśmy co to jest i pani nam wyjaśniła, ze to było używane do zagrabiania pola. Ostre kamienie wciśnięte w drewniane deski.
9.12. – zmieniamy miejsce zamieszkania, bliżej Malagi. Spakowani zegnamy się z “naszym” domem, kotami, roślinami i końmi.
Po drodze mamy w planie miasto RONDA. Miasto przedzielone wielkim wąwozem, ale połączone nieprawdopodobnym mostem. Dzień minął na włóczeniu się po zamglonym mieście. Chociaż byliśmy trochę zawiedzeni zamgleniem, wydaje nam się ze doświadczyliśmy czegoś wyjątkowego własnie dzięki tej tajemnicy jaka kryła się na horyzoncie.
To do Rondy przyciągały Hemingwaya korridy.
Po drodze weszliśmy do pięknego kościoła Collegiata Santa Maria la Mayor.
Polski akcent w kolegiacie.Piękne książki w piwnicy.
Wieczorem dojeżdżamy do Banalmadene – nasza następna baza noclegowa. Nie możemy znaleźć domu, bo ciemno i jak się okazało zmieniono nazwę ulicy. Telefony do opiekującej się Dunki. W końcu sfrustrowani i przewiani, bo straszna wichura, która jak się okazało zapowiadała sztorm następnego dnia, dotarliśmy na miejsce.
Dzień 8 – Jedziemy do Setenil de las Bodegas! Miasteczko zbudowane w szczelinie wąwozu. Trudno opisać, naprawdę trzeba tam być, by poczuć się jak w jakich filmowych kulisach. Z opisów przewodnika bardzo ciekawe, z doświadczenie – niesamowite! Pomimo dużej ilości hiszpańskich turystów, (mieli wolne z pracy – długi weekend), sprawiło nam duzo przyjemności trawersowanie wąwozu i oglądanie przyklejonych i wyrastających ze skal domów. Był to jeden z najlepszych dni.
7 grudnia – dojrzeliśmy do Sewilli.
Rano się poświeciłam i wstałam o świcie, by nakręcić time-lapse wschodu słońca. Niestety brak znajomości funkcji kamery i straszne zimno spowodowały fiasko. Ptaki śpiewają, puchacz pucha, psy szczekają, a koty kręcą się przy nogach od świtu. Dobre życie… choć zimno (jak na Hiszpanię).
Timelapse się nie udał, ale jest kawałek video.
No to w drogę do Sewilli. (ok.100 km to oznacza, ze dużo czasu zużyjemy na dojazd).
Samochodem na parking, a potem z Blas Infante metrem do centrum na Puerta de Jerez. Bardzo chcieliśmy zwiedzić katedrę i wieżę (Giralda) oraz Alcazar. Naprawdę cieszyłam się na zobaczenie tych legendarnych miejsc na spokojne … powolne obserwowanie detali… a tu…kolejki kilkudziesięciometrowe – POZA sezonem! Polemika co mamy robić i w końcu stwierdziliśmy, ze pójdziemy do Archiva de Indias, które zdawało się równie interesujące.
Zwiedzamy Archiwum Indii. W Archiwum Indii miały znajdować się dokumenty historyczne związane z odkryciem Ameryki , np. dziennik Kolumba, niestety żadnych śladów podobnych dokumentów 🙁 , natomiast sale zostały wypełnione dokumentami, mapami, etc. związanymi z rzeka, która biegnie przez Sewillę – Rio Guadalquivir. Trochę zawiedzeni, ale mapy to my lubimy 🙂
Floss silk tree – ksywa: “monkey no climb” Docieramy do parku Mari Luisy. Olbrzymi, miły spacer, ale nic nas nie poruszyło tak jak w parku w Kadyksie. nawet zdjęcia jakieś takie bez zaangażowania.
Floss silk – ksywa: monkey no climb (czyli małpy się nie wspinajcie!). Pierwszy raz w życiu zobaczone w Kadyksie. Od teraz moje ulubione drzewo z kolcami.
Po parku poszliśmy do muzeum korridy, gdzie mieliśmy wyznaczona godzinę (!) W zorganizowanym stadzie, z audio-guidemi w uchu, pilnowanie się ogona zwiedzających. Szkoda, ze nie mieliśmy możliwości chodzenia własnym tempem 🙁
No ale eksponaty dla nas Słowian bardzo egzotyczne i warto było. A to jest kaplica, w której matadorzy modlą się przed walka.Modlitwa torreadora:
Potem podejście nr 2 do Katedry – nadal kolejka, krótsza, ale zostało 30 min do zamknięcia. Ok – zostawiamy Sewillę na kiedyś, – przyszłe życie?
A po drodze do samochodu klimaty Flamenco: A na parkingu klimaty wandalistyczne… na szczęście nasz samochód ok.
Następny cel – Medina Sedonia. Ponieważ oboje nie byliśmy w najlepszej formie skończyło się na spacerowaniu po mieście, zwiedzeniu kościoła Matki Boskiej Koronowanej ( Iglesia Santa Maria la Mayor la Coronada) i wejściu na jego wieżę. Bardzo ciepła atmosfera w miasteczku, choć strasznie wiało. To ostatnie chyba nie było wyjątkowe, bo dookoła miasta mnóstwo wiatraków produkujących prąd.
Potem zjedliśmy obiad, postanowiliśmy wracać i zrobić zakupy w Bornos. Nareszcie zostało nam trochę światła dziennego i czasu na obejrzenie ogrodu.
Następnego dnia – 6.GRUDNIA postanawiamy zostać w domu. Jest święto konstytucji, dzien wolny od pracy i wszystko pozamykane. Niebo bezchmurne, słońce grzeje. Wygrzewamy zmarznięte kości. Rodzina właściciela ma 10 koni, niektóre znajdują się na terenie naszej działki. Załapaliśmy się na podkuwanie koni.
Jedziemy do UBRIKE.
Małe miasteczko, przyklejone do ścian gór, szczególnie stara cześć miasta bardzo stroma i jak labirynt. Pierwszy naprawdę “gorący” dzień. Miasto słynie z wyrobów skórzanych – no ale ile można mieć torebek i potwierdzać prawdziwość stereotypów o kobietach?
Właściwie celem nie była sama Ubrike, ale szlak przez góry. Najwyraźniej zgubiliśmy wejście na szlak i w nieskończoność trawersowaliśmy miasto. Zakończyliśmy nasza włóczęgę na sałatce w jakiejś restauracji, a potem pojechaliśmy do Grazalema.Jedziemy do Grazalema. Robi się powoli szaro. Miasto jakieś opustoszałe.
Jedziemy do Cadiz czyli Kadyksu. Pięknie położone najstarsze miasto zach. Europy. Legenda mówi, że zostało założone przez Herkulesa, historia twierdzi, że to byli Fenicjanie. Z Cadiz Kolumb wyruszył na swoja 2 i 4 wyprawę w poszukiwaniu Indii. Po odkryciu Ameryki miasto zajęło znacząca pozycje, by później stać się wielokrotną ofiara korsarzy. Grabione i palone – skąd my to znamy?
Najpierw zwiedziliśmy Museum de Cadiz.
Potem doszliśmy do Oratorio de la Santa Cueva (Oratorium Świętej Jaskini, gdzie miedzy innymi znajdują się freski Francisca Goi z ok. 1796 roku. W Oratorium jest Goi “Ostatnia wieczerza” – wyjątkowa, bo przedstawia posiłek spożywany na leżąco, na ziemi.
Potem zmierzamy na druga stronę półwyspu w “kierunku Ameryki”.
Wchodzimy do i na katedrę w Cadiz.
Idziemy w kierunku Atlantyku i docieramy nad brzeg (Playa de la Caleta). Grzejemy się w słońcu, a przyszliśmy ze strony zimnej i prześladowanej wiatrami śródlądowymi.
Dotarliśmy do niesamowitego parku Parque Genoves. Zaczynało szarzeć, wiec zdjęcia trochę ciemne. Spotkanie z tymi niesamowitymi roślinami, szczególnie drzewami jest naprawdę empatyczne i estetyczne.
Jak się nie ma “prawdziwej” zimy, to się buduje plastikowe lodowisko i zjeżdżalnie.
Myslalam, ze to prawdziwy lód, a okazało się, ze zarówno tafla jak i ostrze łyżw są z plastiku.
W każdym mieście i wsi spotykaliśmy szopki, często w kościołach, ale nie tylko. A to są elementy do budowania i wyposażania szopek.
8. grudnia jest święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. We wszystkich kościołach Marie były pięknie przystrojone.
1.grudnia 2017
Wyruszyliśmy na lotnisko 1.12. o 7.40, a do miejsca naszego częściowego pobytu, Bornos, dojechaliśmy o 21.40.
Dom hiszpański, dobry na +40 stopni, ale gdy temperatura spada do 0 stopni – zgrzytanie zębami. Przy włączonych wszystkich elektrycznych instrumentach ogrzewczych zapadały często ciemności, by w mistyczny sposób powrócić do jasności po kilku minutach. Jak się okazało biedny sąsiad musiał wsiadać w piżamie do samochodu by włączyć jakieś centralne korki sporo oddalone. Nie było wyjścia, musieliśmy zredukować ogrzewacze i założyć więcej ubrań. Ale…zakochaliśmy się własnie w tym zimnym domu, z bardzo kreatywnym ogrodem.
Dom wypełniony obiektami, rzemiosłem, kitschem, rożnego rodzaju malarstwem etc.
2.grudnia 2017
Pierwsza noc. Zimno pomimo 4 warstw kocy. Myślimy – pewnie ze zmęczenia organizm nie ma siły produkować energii cieplnej? Całą noc – przewracanie się jak w wirze, pod ciężarem warstw przykrycia i przy dźwięku cieplnej klimatyzacji. A potem, już nad ranem, nagroda. Bajeczny sen – wyglądam przez okno, nie malutkie i zakratowane jak w zimnym domu, ale duże i czyste, a tam…zwierzęta: 5 chartów, ale 2 razy większych niż prawdziwe, lamy, króliki z garbami, jakieś ptaki…i krzyczę do M – zobacz!! zobacz!! i wrzeszczę – zobacz!! zobacz!! Poczułam tak niesamowicie silne emocjonalne zaangażowanie, ze….się obudziłam. Mimo wszystko tego dnia powracał do mnie ten fantastyczny obraz jakiegoś raju chyba… To dobry znak – śnić dobre sny na nowym miejscu.
Tego dnia pojechaliśmy do Arcos de la Frontera – pierwsze białe miasteczko na skarpie.
Zwiedziliśmy kościół Iglesia de San Augustin i Basilica de Santa Maria de la Asuncion z fantastycznym ołtarzem. Chyba po raz pierwszy widziałam rzeźbę Józefa z Jezusem w centrum ołtarza bocznego.